W ubiegłym roku papież Franciszek mówił w uroczystość Bożego Cała: „Pomyślmy o wszystkich świętych – słynnych i anonimowych – [aż chciałoby się do dać: pomyślmy o bracie Albercie!], którzy rozdali samych siebie, własne życie, aby nakarmić braci.
Brat Albert nie był na tyle znany, żeby ludzie szli na niego do kina. Szli na Wojtyłę. Z Krzysztofem Zanussim rozmawia Małgorzata Bilska. Małgorzata Bilska: „Brat naszego Boga” jest tekstem bardzo trudnym do adaptacji. Jak pan wspomina pracę nad filmem? Przyszedł do mnie przypadkiem. Włoski producent nie mógł sobie poradzić i zapytał, czy bym nie dołączył jako koproducent. Uznałem, że w zasadzie byłoby nieprzyzwoite, gdyby Polska nie brała w tym udziału. Początkowo ktoś inny miał reżyserować, troszkę to na mnie jakby spadło… Jestem świadom, że jest to sztuka teatralna, pisana innym językiem. I że zainteresowanie widza wiąże się z autorem, a nie z bohaterem. Brat Albert nie był i nadal nie jest na tyle znany, żeby ludzie szli na niego do kina. Szli na Wojtyłę. Jego natomiast spotkała krzywda, w której byłem z nim solidarny. Mówiło się, że jest wielkim papieżem, ale jako poeta, literat, to jest taki sobie. W „Bracie naszego Boga” on wybiega przed swoją epokę. Pokazuje perspektywę społeczną, polityczną i religijną, o której nasz katolicyzm z lat czterdziestych jeszcze nie wiedział. Sztuka trafiła na lata do szuflady. Nie wydrukowano jej w czasach, kiedy może cenzura by ją puściła, potem nie było już o czym mówić. Legenda głosi, że kiedy Karol Wojtyła został biskupem, pani redaktor w „Tygodniku Powszechnym” sięgnęła do tego maszynopisu i natychmiast poszła do spowiedzi. Ponieważ go odrzuciła, czytając tylko początek, który jest rzeczywiście dość toporny. Ten tekst jest po prostu szalenie nabity myślami, taki był Wojtyła. Uderza jedna rzecz – w kontrze do tradycji budujących opowiadań o świętych. U niego biedacy nie odpłacają sercem za serce. Są wstrętni. I musimy zakładać, że tak będzie. Kto inaczej zakłada, ten już robi targ z Panem Bogiem, wyciąga łapę po nagrodę. Nie będzie nagrody, nie będzie wdzięcznych biedaków, którzy całują dobroczyńcę w rękę. Tylko tacy, którzy potrafią mu za to jeszcze dokopać. Zastanawiam się, na ile film opowiada o Bracie Albercie, a na ile – o zachwycie Karola Wojtyły Bratem Albertem. O twórcy dramatu. – Sztuka jest o Bracie Albercie. Dodałem do niej prolog, ze względu na międzynarodowy adres filmu. Nikt nie znał sytuacji w dziewiętnastowiecznej Polsce. Poza tym autor sam postępował z historią dość swobodnie. Nie wiadomo właściwie, czy pod koniec dramatu szykuje się rewolucja 1905 roku, czy już bolszewicka. Zagraniczny widz nie wiedział, czym było powstanie styczniowe, dlaczego Chmielowski stracił nogę, a kiedyś był lwem salonów. To wszystko trzeba było dopowiedzieć w prologu, nie tekstami Wojtyły. Zawartość treściowa, przede wszystkim konfrontacja z marksizmem, z myślą rewolucyjną, jest tu niebywale głęboka. Wojtyła szalenie daleko idzie w przyzwoleniu na rewolucję; w pochwale oporu przeciwko niesprawiedliwości. Drogi Chmielowskiego i rewolucji rozchodzą się dopiero wtedy, kiedy autor punktuje różnicę między nim a Leninem. No bo wiadomo, że „nieznajomy” w sztuce jest wzorowany na Leninie. Istnieje domniemanie, że mogli się obaj spotkać w Zakopanem. (Są nawet obrazy tego spotkania u albertynek). Prawdopodobne, że się spotkali, bo to było małe, wąskie środowisko. Symbol? Nikt tego wówczas nie mógł zauważyć. Wojtyła stawia chrześcijaninowi w tekście niesłychanie heroiczny próg wymagań. Mówi, że w tej czasem odrażającej mordzie potrzebującego trzeba odnaleźć twarz Chrystusa. Co innego dać jałmużnę, a co innego – poczuwać się do obowiązku solidarności ludzkiej z tym drugim. I kochać go mimo tego, że jest taki, jaki jest. On nie jest przedstawiony ujmująco, sympatycznie. Kiedy film powstawał, czy już powstał, miałem okazję do rozmowy z papieżem. Opowiedziałem mu historię, na którą trafiłem dzięki mojemu koledze Istvánowi Szabó, który szykował się do filmu o Róży Luksemburg. (Mnie też proponował ten temat jeden z producentów, w końcu nakręciła ten film Margarethe von Trott a). Róża Luksemburg jest niewątpliwie świecką świętą sprawy proletariatu. Według świadectwa – już nie pamiętam, czy Clary Zetkin, czy jej syna – Luksemburg wyprowadzała się z Kreuzbergu, robotniczej dzielnicy Berlina, do lepszego mieszkania. Zapytana, czy opuszcza robotników, odpowiedziała: „Nie. Mogę oddać życie za ich sprawę, ale mieszkać z tą hołotą nie będę”. Bardzo cenię jej szczerość, bo często tak myślimy, tylko nie pozwalamy sobie głośno tego powiedzieć. Wojtyła nie znał tekstu Róży Luksemburg i bardzo się ucieszył, kiedy się dowiedział, że aż tak dobrze wyczuł Lenina. W sztuce on jakby mówi: „Mogę dowodzić lumpenproletariatem, ale nie mam powodu się z nim utożsamiać”. Na co Brat Albert: „Muszę razem z nimi zamieszkać. Muszę być jednym z nich”. Wojtyła był filozofem, pan profesor nim jest, Chmielowski filozofem nie był. Zmarł rok przed rewolucją październikową, która wybuchła w 1917 roku. Rozwinę wcześniejsze pytanie. Dramat powstał w latach 1944–1950, kiedy kończyła się druga wojna światowa, a do Polski wkraczał komunizm. Czy przypisywanie Bratu Albertowi świadomej konfrontacji z komunizmem nie jest projekcją dylematów Karola Wojtyły? Brata Alberta interesował chyba konkretny człowiek, w którym dostrzegł twarz Jezusa… Nie kierował się logiką makrospołeczną. Nie wiemy nic o tym, to prawda. Musiał jednak przeżyć rewolucję 1905 roku. Myślę, że jest to odpowiedź na wymagania czasu. Wojtyła pisał ten dramat po coś. W swoim czasie chciał coś ludziom powiedzieć. Może w tym miejscu to jest nawet ahistoryczne, ale nie ma to właściwie żadnego znaczenia. Wojtyła historię traktował z wielkim przybliżeniem. Pan także zmienił chronologię zdarzeń. Przypomniała mi się scena wsadzania krzyczącego Chmielowskiego do karetki w kaftanie bezpieczeństwa. W tym jest akurat coś niezwykłego. Wojtyła jako artysta znalazł wyraz dla schizofrenii, o którym wszyscy moi znajomi psychiatrzy wypowiadają się z ogromnym uznaniem. Mam na myśli rozdwojenie jaźni, charakterystyczne dla pewnych przypadków schizofrenii. Rozmowa z cieniem? – Tak, rozmowa bohatera ze sobą. Konflikt wewnętrzny człowieka, który już przekracza granice normalności – jest nadzwyczajny. Wojtyła dał mu wyraz, nie złagodził tego i nie ukrywał. Wiele biografii Brata Alberta ukrywa jego szaleństwo z obawy, że jak raz zachował się jak szalony, to wszystko potem w jego życiu wynika z anomalii. A przecież po znalezieniu powołania Chmielowski zniósł bez porównania większe ciosy niż te, które go wcześniej spotykały – i nigdy już o psychiatrię się nie otarł. Czyli była to schizofrenia uwarunkowana… Przepraszam, czy to na pewno była schizofrenia? Czy nie zachorował na depresję? W pełni się zgadzam co do tego, że ukrywanie choroby jest fałszowaniem życia, pozbawianiem świętego ludzkich cech. Może pana ucieszy fakt, że jeden z wywiadów w książce (z dr. hab. Hubertem Kaszyńskim) jest w dużej mierze właśnie o chorobie Brata Alberta. Depresja to nie wyrok skazujący na dożywocie. Powiem pani coś ważnego – i będzie pani chyba pierwszą publiczną powiernicą rzeczy, która jest dość delikatna. Uważam, że już mogę o tym mówić, w tej odległości od śmierci Karola Wojtyły. Przy jego biografii, filmie „Z dalekiego kraju” (1981), wyniknęły początkowo ogromne trudności. Otoczenie papieża w Watykanie bardzo źle zareagowało na scenariusz, który napisał Jan Józef Szczepański, Andrzej Kijowski i ja jako trzeci. Mówiono, że przedstawienie papieża jest niekorzystne. Mówiąc prawdę, ja też nie bardzo chciałem ten film robić, wydawał mi się niemożliwy do zrealizowania. Z pewną nadzieją myślałem: „Niech powiedzą, że się nie zgadzają, będę miał problem za sobą. Nie muszę tego robić”. Tymczasem, w okolicznościach zupełnie opatrznościowych, papież złapał katar i dlatego znalazł czas na przeczytanie scenariusza, czego wcześniej nie zamierzał robić. Był akurat u niego jeden z przyjaciół i tekst przyniósł. Z dnia na dzień wszystkie zastrzeżenia zniknęły. Kardynałowie, którzy mieli nam je wyłożyć, nagle się wycofali. Ale papież sam w rozmowie poprosił, żeby jednego szczegółu nie eksponować. Chodzi o jego wypadek i głęboki wstrząs mózgu, którego doznał. Nie ma jasności, ile dni spędził w szpitalu, zanim go odnaleziono. Nastąpiły po tym pewne zmiany psychiczne, do których on sam się przyznawał. Między innymi podobno jego zdolności językowe wtedy się nasiliły. Były dużo większe niż wcześniej. Kiedy to się stało? W 1944 roku, jak pracował w fabryce „Solvay”. Potrącił go samochód, został zabrany z ulicy do szpitala. Epizod rozbudowałem w scenariuszu, bo mi się wydawał fascynujący; zawsze mnie interesowała relacja ciała, materii i ducha. Papież nie powiedział, że tak nie było. Powiedział tylko: „I tak komuniści będą się starali mnie zdyskredytować. Jak dajecie im materiał, że byłem wariatem, to już siłą rzeczy wszystko się wyjaśnia. Nie eksponujcie tego tak bardzo”. To była kwestia kilku dialogów, które oczywiście wyleciały. Rozumiałem, dlaczego papież to powiedział. To samo odnosi się również do Brata Alberta. Bardzo Panu dziękuję za tę opowieść, piękne wspomnienie. Może doda siły do walki o siebie wielu zwykłym ludziom. Upłynęło tyle lat od cierpień Chmielowskiego, a zaburzenia psychiczne nadal są potwornym stygmatem i piętnem. Chorzy boją się przyznać do nich przed ludźmi, a co najgorsze, wstydzą się iść do psychiatry, a nawet do psychologa. To jest już temat na większą rozmowę. Wojtyła we wszystkich swoich pismach eksponował dramatyzm życia. Jest to najbardziej niemodna i niesprzedażna koncepcja naszego losu. Koncepcja rynkowa mówi o tym, że życie jest zabawną przygodą. Rób, co chcesz, wszystko wolno, nic niczym nie grozi. A naprawdę życie jest przygodą bardzo ryzykowną. Jest pan współscenarzystą filmu. Jak teatr słowa (Wojtyła był jednym z twórców i aktorem Teatru Rapsodycznego) udało się przełożyć na obraz? Film jest sztuką obrazu… Nie. Film jest sztuką słowa. Zaprzeczam, choć jestem w mniejszości. Film wychodzi z teatru, ze słowa. Scenariusz jest w zasadzie tylko mój, współscenarzysta figuruje formalnie, gdyż trzeba go było wpisać z powodów kontraktowych. Kiedy szykowaliśmy się do projekcji w Castel Gandolfo, leżały tam powyciągane kable. Szedłem z papieżem, bardzo uważając, żeby się nie potknął. Zauważył, że jestem zdenerwowany, i powiedział: „Pan się nie ma co denerwować. To ja się muszę denerwować”. Zapytałem: „Dlaczego?”. „Bo ja nie mam pojęcia, czy ten tekst się nadawał do filmu. Nie miałem takiego przekonania” – wyjaśnił. Okazało się, że nigdy nie widział tekstu na scenie, na wpół amatorskie grupy pokazywały mu tylko jakieś fragmenty. W tym też jest zresztą jego krzywda jako autora. Żartowałem, że gdyby papież mógł się na tydzień zwolnić z pracy, to byśmy sobie nad scenariuszem posiedzieli, pewnie byłby dzięki temu dużo bardziej filmowy. Gdyby sztuka została wystawiona od razu po napisaniu, autor byłby na próbach i masę rzeczy by poprawił. A w Castel Gandolfo po projekcji z bezradnością pytał: „No jak, dało się obejrzeć?”. Jak papież odebrał film? Właśnie nijak nie odebrał, nas wszystkich pytał, czuł się podsądnym. Byłoby niestosowne, gdyby coś mówił jako autor. Krytycy uważają „Brata naszego Boga” za najlepszy dramat Wojtyły. Bohater był dla niego ważny. Kim jest dla pana? Zagadkową postacią. Jego rozstanie ze sztuką mnie smuci. Chciałbym, żeby dalej malował. O biednych dawno bym już zapomniał, a obrazy by mi zostały. Ale to jest bardzo egoistyczny sąd. Taki brzydko ludzki. Dobro, które człowiek czyni, jest o wiele większe niż wszelka sztuka, którą tworzy. Fragment książki Małgorzaty Bilskiej „Nic na pokaz. Fenomen brata Alberta”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”. Tytuł i lead od redakcji 3 3 lipca 2017, 10:10 Wydawnictwo polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego.
O św. Bracie Albercie Chmielowskim – jego Nic na siłę, nic na pokaz – Święty Brat Albert Chmielowski. O św. Bracie Albercie Chmielowskim – jego stratach, perfekcjonizmie, depresji i wychodzeniu z kryzysu opowiada ks. dr Krzysztof Matuszewski, psycholog, psychoterapeuta, teolog duchowości i dyrektor Archidiecezjalnej Poradni Psychologicznej „Przystań” w Katowicach.
Katalog Anna Lelonkiewicz, 2012-06-01ŁowiczJęzyk polski, ScenariuszePrzedstawienie profilaktyczne o przyjaźni "O Ali, Wojtku, kocie i rysowaniu na płocie" „O Ali, Wojtku, kocie i rysowaniu na płocie” (Scenariusz oparty na opowiadaniu Marii Łastowieckiej o tym tytule) Narrator: Był sobie płot. Po prawej stronie płotu stał dom, w którym mieszkała Ala. A po drugiej stronie płotu stał drugi dom, w którym mieszkał Wojtek. Ala z Wojtkiem zawsze grzecznie się bawili. Aż tu nagle wczoraj, ni z tego ni z owego, okropnie się pokłócili. Ala: Zabieram swoje lalki i zabawki i idę na swoje podwórko! Wojtek: A idź, idź! Wcale nie potrzebuje bawić się z tobą, poza tym masz na nosie piegi! Ala: Tak? A ty jesteś rozczochrany! Wojtek: Tak? A ty jesteś obrażalska! Ala: Tak? A ty jesteś złośnik! Wojtek: Tak? To ja cię narysuję! Narrator: Wojtek złapał kredę i narysował na płocie dziewczynkę. Miała nogi chude jak patyki, a na buzi małe piegi. Całą kredę zużył na wymalowanie tych piegów. Ledwie został mały okruszek na podpis: „to jest Ala”. Rysunek był bardzo kąśliwy, a podpis jeszcze bardziej. Ala: Taki jesteś?! To teraz ja ciebie narysuję! Narrator: Złapała drugi kawałek kredy i narysowała na płocie chłopca. Włosy mu sterczały na wszystkie strony, jedna skarpetka była podciągnięta, a druga opuszczona. W ogóle rysunek był bardzo brzydki i wcale do Wojtka nie podobny. Ale Ala podpisała: „to jest Wojtek”. Rzuciła kredę pod płot i poszła do domu. Wojtek też poszedł do domu. Nadeszła noc. Księżyc wyjrzał zza chmurki, popatrzył na płot i aż się zatrząsł z oburzenia. Księżyc: Bryyyy… To okropne! Na to w ogóle nie można patrzeć. Pfuj! Płot: Pewnie, że nie można Narrator: Zaskrzypiał płot. Płot: Ale co mam zrobić? Przecież nie pójdę do rzeki się wykąpać. Płoty przecież nie spacerują. Gdyby chmurka była taka uprzejma i pokropiła mnie deszczem… Może to by się zmyło? Chmurka: Niestety. Narrator: Powiedziała chmurka. Chmurka: Na dziś deszczu w ogóle nie mam w planie. Nie zapowiadano go ani w radiu, ani w telewizji. Bardzo mi przykro. Narrator: I szybko odsunęła się na drugi koniec nieba, żeby nie widzieć okropnego malowidła na płocie. Płot: Ładna historia… ani kropli wody. Czyżbym musiał już zawsze być taki obsmarowany? Jakie brzydkie te rysunki! I jakie niegrzeczne! Narrator: Nagle zaszumiał mały krzak bzu. Bez: A ja? Może ja się przydam? Mam gałązki wilgotne od rosy. Gdyby wiatr trochę pomógł?! Wiatr: Ależ bardzo chętnie. Narrator: Zaszumiał wiatr i rozhuśtał gałązki bzu. A gałązki pac, pac! Po kredowych malowidłach. Zmyły wszystkie piegi i rozczochrane włosy, i krzywe skarpetki, i nogi jak patyki. Płot: Jeszcze, jeszcze, jeszcze sporo zostało do zmycia! Narrator: Ale na próżno wiatr wiał, a bez machał gałązkami. Po prostu zabrakło rosy. Nic wiecej nie dało się zmyć. Płot: No i co? Narrator: Krzyknął płot. Płot: Teraz jest jeszcze gorzej niż było! Narrator: I aż zachwiał się cały, taki był zły. Kot: Przestań się chwiać!? Narrator: Zamiauczał kot, który siedział na płocie. Kot: Na drugi raz uprzedź, przecież mogłem spaść i krzywdę sobie zrobić. Płot: Sam zatrząsłbyś się ze złości, gdyby na tobie wymalowali takie koślawe bohomazy. W dodatku bez próbował je zmyć i teraz z rysunków zostały tylko kawałki. Sam zobacz, okropność. Mysz: Okropność, wstrętne, są straszniejsze od ciebie kocie! Kot: Eee, nie jest tak źle, trzeba tylko tu i ówdzie poprawić. Narrator: Kot zeskoczył z płotu i złapał kawałek kredy pozostawionej przez Alę i zabrał się do roboty. Dziewczynce domalowywał uśmiechniętą buzię, chłopcu pięknie uczesaną czuprynę. A obojgu narysował nogi w białych skarpetkach. I to ładne, proste nogi, nie żadne chude patyki. A że jeszcze zostało mu trochę kredy, dopisał coś pod spodem. Kot: No i co lepiej? Płot: O wiele lepiej! Mysz: Wspaniale kocie, jesteś cudotwórcą. Bez: Bardzo dobrze. Księżyc: Po prostu znakomicie. Będę na to patrzył przez całą noc. Narrator: Rano Ala i Wojtek przybiegli na podwórko. Patrzą i oczom nie wierzą. Na płocie, zamiast brzydkich i kąśliwych wczorajszych rysunków piękne portrety z uśmiechniętymi buziami. I nawet popisane: „to jest Ala, to jest Wojtek, zawsze się grzecznie bawimy” Ala pomyślała: Ala: To na pewno zrobił Wojtek. Bardzo się cieszę, że już się nie gniewa. Narrator: Wojtek pomyślał: Wojtek: To na pewno Ala. Cieszę się, bo byłoby mi smutno bawić się samemu. Narrator: I dzieci zaczęły się wspólnie bawić. A płot tak się ucieszył że aż zatrząsł się z uciechy. Kot: Przestań się trząść, bo spadnę i nie wyśpię się, a okropnie jestem senny. Miałem bardzo pracowitą noc. Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.
Święci. Św. Brat Albert. updated on 6 października, 2023. Adam Bernard Hilary Chmielowski (znany jako św. Brat Albert) to polski zakonnik franciszkański, który w pełni poświęcił się pracy na rzecz biednych i bezdomnych, żyjący w latach 1845 (ur. w Igołomi) – 1916 (zm. w Krakowie). Krótki życiorys św.
Scenariusz został napisany na obchody rocznicy Odzyskania Niepodległości przez Polskę. Aby uniknąć tradycyjnego schematu patriotycznego apelu, wybrano pewien zakres problematyki i skupiono się wyłącznie na Mazurku Dąbrowskiego. Tekst zawiera informacje z historii powstania Pieśni, wzmianki o tle historycznym, teksty literackie o charakterze patriotycznym, wypowiedzi młodzieży o Ojczyźnie. Zaznaczono w nim elementy muzyki, scenografii, wpleciono projekcję obrazów. SCENARIUSZ UROCZYSTOŚCI Z OKAZJI ROCZNICY ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI11 listopada 2002Scenografia: barwy narodowe Polski. Nazwiska: Jan Henryk Dąbrowski, Józef Wybicki, Karol Kniaziewicz, Michał Wielhorski-godło Polski-biało-czerwone kwiaty-ekran-rzutnik, slajdy z krajobrazami Polski1. Wprowadzenie sztandaru Narrator 1. (Paweł)Zwykle śpiewamy tylko jedna zwrotkę hymnu. Dziś mamy okazję wspólnego odśpiewania wszystkich. Jesteśmy przecież Polakami. Uczcijmy więc w ten sposób tę pieśń najpierwsza w nowożytnej historii naszego kraju, najwierniejszą towarzyszkę niedoli i świadka wszystkich radosnych chwil, pieśń – symbol. (słowa hymnu na ekranie, podkład muzyczny, śpiew prowadzi grupa)Narrator 2. (Paulina)Czymże jest ta pieśń? Śpiewamy ją na każdej uroczystości państwowej, towarzyszy sportowcom na olimpiadach. Nie raz widzieliście, kiedy płakali słuchając Mazurka Dąbrowskiego. Dlaczego budzi on takie emocje? Cóż w nim takiego?Czy wiemy o nim wystarczająco dużo, jak na prawdziwych patriotów przystało?Myślę, że dzisiejszy dzień – Rocznica Odzyskania Niepodległości – jest doskonałą okazją do poznania dziejów polskiego hymnu narodowego – pieśni nadziei i was proszę o uwagę – dla najbardziej uważnych – niespodzianka!Narrator 1. (Tomek Cugier) – podchodzi do półki ze - (czyta definicję ze słownika)Narrator hymn państwowy najpierw był żołnierską pieśnią patriotyczną, potem w okresie niewoli wysunął się na czoło polskich pieśni narodowych, bo chociaż z mapy Europy zniknęło polskie państwo - istniał przecież Legionów Polskich zagrzewała Polaków do walki o wyzwolenie, a śpiewana przez formacje polskie, powstające zarówno w kraju, jak i za granicą, doczekała się licznych 2. (Alan) (otwiera słownik i czyta)Trawestacja - rodzaj parodii polegający na przeróbce utworu poważnego na komiczny, z zachowaniem charakterystycznych elementów kompozycji stylu i treści lub utwór będący taką długich latach niewoli i walk wyzwoleńczych Polska odzyskała niepodległość w roku 1918. Wróciła na mapę Europy jako niezależne, suwerenne państwo. Uznając znaczenie tej "prostej piosenki żołnierskiej" w roku 1926 ogłoszono "Pieśń Legionów polskich" oficjalnym Hymnem Państwowym Rzeczypospolitej Polskiej". W latach II wojny światowej, kiedy narodowi polskiemu groziła zagłada "Mazurek Dąbrowskiego" przypominał Polakom walczącym na wszystkich frontach, że „Jeszcze Polaka nie zginęła, kiedy my żyjemy".Narrator odrodzonej ludowej Ojczyźnie najwyższe władze w czerwcu 1948 roku potwierdziły, że "Mazurek Dąbrowskiego” jest oficjalnym hymnem narodowym i jak brzmiała pierwotna wersja pieśni - zwiastunki szybkiego powrotu do kraju i wyzwolenia ojczyzny z 3. (Zuzia) (podkład muzyczny – mazurek na harfie)"Jeszcze Polska nie umarła,kiedy my żyjemy,co nam obca moc wydarła,szablą marsz DąbrowskiDo Polski z ziemi włoski,Za twoim przewodemZłączem się z Czarniecki do PoznaniaWracał się przez morzeDla ojczyzny ratowaniaPo szwedzkim marsz............Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,Będziem Polakami,Dał nam przykład Bonaparte,Jak zwyciężać marsz Dąbrowski...Uczeń 4. (Agnieszka)Niemiec, Moskal nie osiądzie,Gdy jąwszy pałaszaHasłem wszystkich zgoda będzieI ojczyzna marsz...Już tam ojciec do swej BasiMówi zapłakany:Słuchaj jeno, pono nasiBiją w to wszystkich jedne głosy:Dosyć tej niewoliMamy racławickie kosyKościuszkę Bóg brzmią słowa zrodzone z potrzeby wolności. A droga do niej była długa i powstania kościuszkowskiego i trzeci rozbiór Polski w 1795 roku położył kres reformom społecznym, zmierzającym do naprawy Rzeczypospolitej Polskiej i dążeniem patriotów do uratowania jej niepodległego bytu. Do tych, którzy nie zwątpili w możliwość odzyskania niepodległości należeli: generał Jan Henryk Dąbrowski, poseł Józef Wybicki, prawnik Franciszek Barss, generał Michał Wielhorski i wielu innych, którzy przedostali się potajemnie z kraj do porozumieniu z innymi patriotami generał Jan Henryk Dąbrowski zaproponował rządowi francuskiemu utworzenie Legionów Polskich. Bonaparte, mający trudności z naborem do armii, powierzył Dąbrowskiemu misję przeprowadzenia zaciągu Polaków do Legionów Polskich posiłkujacych Dąbrowski - nie zawiódł. Do Mediolanu - stolicy Rzeczypospolitej Lombardzkiej, gdzie mieściła się kwatera główna Legionów, przybywali pierwsi ochotnicy. Wkrótce Dąbrowski miał pod swoją komendą siedem tysięcy ludzi. Przywdział żołnierzy w polskie granatowe mundury, z wyłogami w kolorach odmiennych dla każdej formacji i zaczął z nich tworzyć karną i wyćwiczoną Francji przybyło wielu polskich oficerów, a wśród nich przyszły twórca Pieśni Legionów - Józef najmłodszych lat odznaczał się gorącym patriotyzmem, a żywy temperament rzucał go w wir wypadków ściśle wiążąc losy wielkiego Polaka ze prawą zagrożonego kraju. Józef Wybicki był prawnikiem, posłem na sejm, dyplomatą, pisarzem, poetą, dramaturgiem, publicystą i dla ojczyzny i narodu. O matce ojczyźnie tak pisał w swojej operze "Polka"Uczeń 4. (Agnieszka) (podkład muzyczny – polonez Chopina)Matki ojczyzny miłością zajęciOdważmy życia, by ją można dawny Polak, co nie pragnął więcejTylko żyć wolnym i wolnym właśnie Wybicki oddany przyjaciel Dąbrowskiego stał się także współtwórcą Legionów. 16 kwietnia 1707 roku napisał odezwę "Do wszystkich współrodaków w kraju", nawołującą, by w zgodzie i jedności czynili starania o odzyskanie niepodległości spotkał się z Dąbrowskim w Reggio- Emilia, powitany zarządzonym na jego cześć przeglądem wzruszyła defilada polskich żołnierzy w narodowych mundurach. Zachwyciła go orkiestra pułkowa, która zagrała "Marsza dla Legionów polskich". W kilka dni po defiladzie Napoleon rozkazał Dąbrowskiemu przenieść kwaterę do Mediolanu. Na wieść o tym władze miasta Reggio-Emilia postanowiły pożegnać uroczyście generała. Ta podniosła atmosfera natchnęła Wybickiego. Pragnął dać wyraz uczuciom nadziei, jakie wiązano z Legionami Polskimi, a także uczcić ich przez siebie pieśń zaśpiewał Wybicki na owym pożegnalnym zebraniu starszyzny legionowej. Została przyjęta z gorącym aplauzem. Proste słowa i swojska melodia od razu przypadły do serca nie tylko oficerom ale i żołnierzom. Nie przypuszczał zapewne generał w dniu, kiedy pierwszy raz usłyszał Mazurka z ust jego twórcy, a swego przyjaciela, ze rozsławi on po wsze czasy jego ta stała się pokrzepieniem wszystkich polskich serc, zachętą do wytrwania, wezwaniem do walki. Maria Wysłuchowa, publicystka i dziennikarka pod koniec XIX wieku pisze:Uczeń 2. (Daria) (Sonata księżycowa)Leci ta pieśń cudna (...) przez góry na północ. Nie zatrzymać jej czatom granicznym ani murom, nie uwięzić czarodziejki! Wróciła do ojczyzny i uwija się niby jaskółka. Leje balsam kojący w duszę starca, zapala serce młodzieńca wichrem błyskawicznym, unosi go pod słoneczne niebo Italii, na pola bitew. By siła zbrojna Legionów wciąż Mazurek Dąbrowskiego w arystokratycznych salonach, szlacheckich dworkach, mieszczańskich domach i chłopskich jak to bywa z każdą popularną pieśnią, również i ta miała już od początku wiele różnych odmian i parafraz – żartobliwych, poważnych. Niektóre zmiany zachowały się do melodię Mazurka powstały piosenki śpiewne przez 5. (Kamila)(podkład hymnu na cymbałach)Już to ziomek pilnie słucha,Czy taraban ryczyWalecznego pełen duchaKażdy moment marsz DąbrowskiZ ziemi włoskiej do Polski,Przyłączyć się radaTysięczna Polaka, czy SarmatyBedziem imię nosićByle w gronie naszych bratyMiłą wolność marsz DąbrowskiZ ziemi włoskiej do polskiNaród na cię czekaPrzyjdź z prawem innej pieśni Młodzieży, napisanej przez Adama Boruckiego czytamy:Uczeń 2. (Alan)(podkład na dzwonkach)Jeszcze Polska nie zginęłaKiedy młodzież młodość nie minęłaGdy w niej serce marsz młodzieżyPrzodem – jak twoim przewodemBędziem znów Mazurkowi złożyli Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Zygmunt Krasicki, którzy w swych utworach uwiecznili legendę Mazurka stulecie narodzin Mazurka Stanisław Witkiewicz na obchodach w Krakowie powiedział: „Jeszcze Polska nie zginęła” to najświętsze i najdonioślejsze słowa, jakie od stu lat usta polskie I wojny światowej ożywił nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości. Trzy państwa zaborcze wystąpiły przeciwko sobie. W szeregach ich armii, przyodziani w obce mundury stanęli naprzeciw siebie Polacy. Edward Słoński w wierszu „Ta, co nie zginęła” pisał:Uczeń 4. (Denis)(podkład muzyczny Chopina)Rozdzielił nas mój bracie zły los i trzyma dwóch wrogich sobie szańcach patrzymy śmierci w okopach pełnych jęku, wsłuchani w armat huk,Stoimy na wprost siebie: ja – wróg twój, ty – mój płacze, ziemia płacze, świat cały w ogniu dwóch wrogich sobie szańcach stoimy ja i wciąż na jawie widzę i co noc mi się śni,Ze ta, co nie zginęła, wyrośnie z naszej koniec wojny propozycji na temat wyboru hymnu narodowego było wiele, między innymi: pieśń „Boże cos Polskę”, „Warszawianka”, „Rota”. Większość społeczeństwa opowiedziała się jednak za Mazurkiem hymnu narodowego rozstrzygnęła się dopiero w kilka lat po odzyskaniu niepodległości. Tekst i melodia hymnu została ogłoszona jako oficjalny hymn narodowy w 1927 odpowiedzieć sobie na pytanie, co znaczy być Polakiem – patriotą i dlaczego nasz hymn budzi w nas takie co na ten temat sądzą wasi rówieśnicy:( w trakcie przezrocza)(Weronika) (Pożegnanie ojczyzny – Polonez Ogińskiego)Moja ojczyzna jest dla mnie przede wszystkim domem, krajem mojego dzieciństwa. Tutaj się wychowywałam i mieszkam. Nie wyobrażam sobie, przynajmniej teraz, życia gdzieś za granicą, z dala od korzeni i rodziny. W Polsce mieszkam od urodzenia. Od samego początku uczyłam się o moim kraju, jak nasi przodkowie walczyli w obronie naszej ojczyzny, z wiarą w lepszą przyszłość i niezależność. Szanuję mój kraj, jestem dumna, ze jestem Polką i ze Polska to moja ojczyzna. (Kuba)Dla mnie krajem ojczystym jest Rzeczpospolita Polska. W niej się urodziłem z rodziców będących Polakami. Jestem pełnoprawnym obywatelem Polski, wobec tego obowiązująmnie wszelkie prawa i obowiązki tego kraju. Uczę się w polskiej szkole w ojczystymjęzyku. Poznaję tradycję oraz historię narodu polskiego, po to, aby mieć świadomość natemat tego, co mnie łączy z tym państwem i narodem. Jestem wychowany zgodnie zpolską tradycją i obyczajami. Bycie Polakiem to dla mnie przekazywanie z pokolenia napokolenia rodzinnych, kulturowych i narodowych tradycji; to także legitymowanie się flagączy godłem narodowym poza granicami Polski, to także uczenie języka polskiego ludziinnej narodowości. Bardzo podoba mi się sentencja Seneki, która brzmi: "Ojczyznę kochasię nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna".(Ania Kubera)Kraj ojczysty jest dla mnie domem, w którym. zawsze czuję się _bezpiecznie. Wiem, że jeżeli byłabym zmuszona wyjechać poza granice państwa, tęskniłabym i nie czułabym się dobrze. W Polsce mam rodzinę i wielu przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Tu mieszkam, uczę się i wychowałam. Wiem, ze zawsze mogę szczęśliwa powracać z podróży do ojczyzny. (Klaudia)Dla mnie jako patriotki mój kraj jest miejscem, gdzie się urodziłam i wychowuję. Staramsię godnie reprezentować jego barwy, w każdym zakątku bronić go. Flaga Polski jest dla mnie światełkiem na końcu ciemnego tunelu, a hymn "Mazurek Dąbrowskiego" - głosem, który mną pokieruje, gdy nie będę mogła się odnaleźć. Znaczy to dla mnie tyle, ile to, kim jestem. Urodziłam się w Polsce, moi rodzice są Polakami i moje dzieci będą Polakami. Polska jest moim domem. Tu mieszkam, uczę się, bawię i robię wszystko to, na co mam ochotę. Bycie Polką znaczy dla mnie bardzo dużo. Wiem skąd pochodzę. Nie jestem byle kim. Polska jest czymś i ja jestem kimś. Polska jest moją matką. Jeśli coś dotyczy jej, to tak samo jakby dotyczyło czym dla was jest Polska? (piosenka – śpiewa zespół z 6a z muzyką)Pytasz mnie, co właściwie cię tu trzyma,Mówisz mi, że nad Polską szare mnie, czy rodzina, czy dziewczyna,I cóż ja, i cóż ja odpowiem ci?Może to ten szczególny kolor nieba,Może to tu przeżytych tyle to ten pszeniczny zapach chleba,Może to pochylone strzechy Może to przeznaczenie zapisane w gwiazdach,Może przed domem ten wiosenny zapach bzów,Może bociany co wracają tu do gniazda,Coś, co każe im powracać to zapomniana dawno gdzieś muzyka,Może melodia, która w sercu cicho brzmi?Może mazurki, może walce Fryderyka,Może nadzieja doczekania lepszych mi, ze inaczej żyją ludzie,Mówisz mi, że gdzieś ludzie żyją mi krótki sierpień, długi grudzień,Mówisz mi długie noce, krótkie mi, słuchaj stary –jedno życie,Mówisz mi – spakuj rzeczy wyjedź mi wstań i spakuj się o świcie,Czy to warto tak pod górę, tak pod Może to przeznaczenie zapisane w gwiazdach...Narrator teraz dla bardzo uważnych – niespodzianka. Za chwilę chętni uczniowie otrzymają kartki na których znajduje się kilka pytań dotyczących Mazurka Dąbrowskiego. Odpowiedzcie na nie, podpiszcie kartki i wrzućcie je do skrzynki znajdującej się w bibliotece. Czekamy do .........................Dla najlepszego uczestnika – Paradowska, Agata Łogin-SzczepańskaUmieść poniższy link na swojej stronie aby wzmocnić promocję tej jednostki oraz jej pozycjonowanie w wyszukiwarkach internetowych: zmiany@ największy w Polsce katalog szkół- ponad 1 mln użytkowników miesięcznie Nauczycielu! Bezpłatne, interaktywne lekcje i testy oraz prezentacje w PowerPoint`cie --> (w zakładce "Nauka").
Fundacja Lux Veritatis zrealizowała film biograficzny, poświęcony św. Albertowi Chmielowskiemu pt.: „Nędzarz i Madame”. Film wejdzie do kin w dniu 12 listopada br., w 32. rocznicę kanonizacji brata Alberta, której dokonał Ojciec Święty Jan []Czytaj dalej… from Film o św. Bracie Albercie
Brat: (Damian Bernat) Idź, Janku, ruszaj w drogę,Zabieraj swego kota,Ja pomóc ci nie mogę,Mnie czeka tu robota,W ruch muszę puścić żarna,A z ciebie korzyść marna.Mnie nawet nie wypadaMieć w domu darmozjada. Bratowa: (Joanna Kaczor)Idź sobie, jesteś nędzarz. Janek: (Leszek Łabno) Skoro mnie stąd wypędzasz,Odchodzę z moim kotem.
Kochani, jesteśmy Fundacją działającą od 1987 roku. Od początku swego istnienia niesiemy pomoc osobom niepełnosprawnym intelektualnie. Tworzymy miejsca w cał
lAjy0Gs. p2ets1w0p7.pages.dev/106p2ets1w0p7.pages.dev/253p2ets1w0p7.pages.dev/339p2ets1w0p7.pages.dev/22p2ets1w0p7.pages.dev/32p2ets1w0p7.pages.dev/266p2ets1w0p7.pages.dev/257p2ets1w0p7.pages.dev/67p2ets1w0p7.pages.dev/142
scenariusz przedstawienia o bracie albercie